W zeszłorocznej edycji Biegu w Naturze nie wziąłem udziału z uwagi na perypetie z pseudo-pandemią, która uziemiła mnie skutecznie w domu. Tym razem orgnizacyjnie nie było niespodzianek. W ramach odmiany postanowiłem jedynie spróbować swoich sił w półmaratonie(do tej pory było to zawsze 10,5 km) na tej przyjemnej, leśnej trasie.
Zacznę od końca: pudło open!. Tego jeszcze nie miałem. Do tej pory nigdy nie było mi dane zdobyć jakiegokolwiek trofeum na dystansie dłuższym niż 10 km. Zdobyte III miejsce to dla mnie wymarzony zwrot :). Jestem mocny!
Bieg jak zwykle zorganizowany na leśnej trasie. Trasa generalnie łatwa, jednak z uwagi na szutrowy charakter nie najlepsza do robienia życiówki. Pogoda do biegania dopisała wyśmienicie. Było chłodno, a jednocześnie nie padało.
Pierwsze 8 km biegłem równo z kilkuosobową grupą zawodników startujących na dystansie 10,5 km. Tempo tego odcinka oscylowało w okolicy 4:00 – 4:05. Po oderwaniu się od tej grupy biegłem chwilę sam. Około 9 kilometra dogonił mnie rywal biegnący półmaraton. Do 13 kilometra biegliśmy razem, jednak potem narzucił bardziej wymagające tempo, którego nie byłem w stanie utrzymać i niestety zostałem w tyle. Do końca biegu nie udało się odrobić tej kilkudziesięcio-sekundowej straty dzielącej mnie od przeciwnika. Był po prostu mocniejszy.
Do mety dobiegłem w czasie 01:28:43 s. na 3 miejscu w klasyfikacji generalnej. Z uwagi na szutrową specyfikę trasy jestem zadowolony z wyniku. Wszystko wskazuje na to, że klasyczny półmaraton na asfalcie powinien pójść jeszcze lepiej – moc wróciła!