Na ten bieg zapisałem się późnym latem w celu połączenia imprezy biegowej z ciekawą wycieczką.
Udział w biegu był dla mnie realizacją jednego z marzeń jakim było rywalizowanie za granicą. Była to dla mnie pierwsza tego typu okazja. Na wyspie wylądowalismy zaledwie jeden dzień przed startem, w dodatku późną nocą. Ograniczyło to czas odpoczynku po podróży, a to budziło mój niepokój. W sobotę obudziłem się jednak całkiem wypoczęty. Temperatura na zewnątrz w okolicy 20 stopni w zimie zdeyowanie zmotywowała do działania! Po śniadaniu udałem się do biura zawodów po pakiet startowy. Całą resztę dnia byczyliśmy się w słońcu.
Start półmaratonu przewidziany był na godzinę 9:30. Zupełnie przypadkiem okazało się, jest to miejsce oddalone o ok. 500 metrów od hotelu. Dotarliśmy tam na ok. 40 minut przed czasem.
Ludzie przed linią startu tańczyli jak na weselu w rytm śpiewu i muzyki wygrywanej na akordeonie przez lokalnego trubadura. Była to forma nietypowej,ale skutecznej rozgrzewki. W grupie startujących przeważali oczywiście Portugalczycy, ale zauważyłem też trochę kilka osób z Polski i innych krajów. Łącznie półmaraton zgromadził 439 uczestników biegu. Chwilę przyglądałem się tej zabawie, a po chwili ustawiłem się w tym wesołym tłumie w oczekiwaniu na start.
Nie było odliczania tylko jeden, głośny huk wystrzału. Nieco tym zaskoczony ruszyłem z kopyta. Pierwszy kilometr na wielkim biegowym głodzie pokonałem w tempie 3:40. Pomyślałem od razu, że to za szybko bo mam do pokonania jeszcze 20 i jak tak dalej pójdzie to znowu spalę bieg. Zmusiłem się do lekkiego zwolnienia. Ciało odnalazło swój rytm. Skupiłem się tylko na biegu, starając się nie myśleć o niczym. Poszczególne kilometry trasy mijały jeden po drugim, tempo utrzymywałem na przyzwoitym dla mnie poziomie <4:00/km. Dobiegłem nagle do nawrotki na 5 kilometrze trasy, a tuż za nią do słupka z napisem 11 km. Wprowadziło mnie to w konsternację, zacząłem nawet nabierać obaw, że pomyliłem trasę, bo przecież się nie zgadza. Zapytałem o to biegnącego obok Portugalczyka. Ten łamaną angielszczyzną wyjaśnił, że najpierw biegniemy dwie małe pętle, a potem prosto do mety nad ocean. Wiadomość mnie uspokoiła, pozostało skupić się na reszcie dystansu. Po powtórzeniu drugiej pętli wybiegłem prosto wzdłuż nabrzeża główną ulicą Funchal Avenida Do Mar. Mijałem zaciekawionych kibiców, byli to zarówno przypadkowi turyści jak i mieszkańcy krzyczący „forca, forca, rapido” i bijący brawo. Ten serdeczny doping dodawał bardzo adrenaliny i motywował mnie do walki. Czułem normalne przy takim wysiłku, narastające zmęczenie, jednak było ono do udźwignięcia. Tempo trzymywało się na akceptowalnym poziomie. Równym rytmem pokonywałem kolejne kilometry.
W okolicy 18 kilometra po raz drugi dopadła mnie konsternacja. Moim oczom ukazała się, wyścielona zielonym filcem droga, odbijająca na prawo od ulicy którą biegłem. Stwierdziłem szybko, że pewnie będzie tam jakaś pętla pozwalająca na dobicie do 21 kilometrów i za nią meta, skręciłem więc. Jakież było moje zdziwienie, gdy jeden z wolontariuszy nagle kazał mi zawracać! Gwałtownie odwróciłem się na pięcie, na szczęście obyło się bez upadku :). Rzeczywiście czekała na mnie jeszcze jedna pętla, tyle, że przez miasto. Ten ostatni odcinek nie należał do najprzyjemniejszych bo wiódł po nawierzchni wykonanej z okrągłych, niewielkich kamyczków, coś jakby nietypowy substytut dla kostki brukowej. Trochę siadło tam moje tempo.
Do mety dobiegłem w czasie 1:25:53 s. Trasa (nie tylko wg mojego pomiaru) była jednak o ok. 400 metrów dłuższa. Zegarek poinformował mnie, że dystans 21,0975 km przebyłem w 1:24:36 s. Dla mnie to naprawdę świetny czas i rekord życiowy na dystansie półmaratonu. Wybiegany rezultat uplasował mnie w grupie 439 zawodników na 34 miejscu open oraz 4 w mojej grupie wiekowej M40(lub jak kto woli Veteranos 40 😀 ).
Jestem zadowolony z czasu, ale czuję niedosyt co do miejsca. W duchu liczyłem na pudło, tym bardziej, że czas jaki nabiegałem zagwarantowałby mi je, tak rok jak i dwa lata temu. Czwarte miejsca są głupie 🙂 Będzie za to pretekst do kolejnego przylotu.
Jako że miejsce w którym dane było mi rywalizować było piękne i nietypowe, nie sposób wspomnieć o jego urokach. Madera – wyspa wiecznej wiosny to prawdziwy raj dla ludzi kochających aktywny wypoczynek. Można tam wędrować po górach, biegać wzdłóż lewad, albo ścieżkami nad Atlantykiem, czy kluczyć pełnymi uroku uliczkami Funchal. Cały rok jest ciepło!
Można też pływać, jeśli ktoś umie :). Cudownie mi się tam trenowało i szczerze polecam wycieczkę w tym kierunku. W czasie tygodniowego pobytu natłukłem łącznie ponad 200 km i wcale nie miałem dość. Osobiście jestem pewien, że wrócę.Warto!