To już drugi mój start w tym roku, który z przyczyn epidemicznych odbył się z opóźnieniem. Trasa biegu w całości po nieutwardzonym terenie leśnym. W minionym roku, impreza miała miejsce w kwietniu a trasa biegu była dokładnie taka sama. Wiedziałem czego można się spodziewać, jednak nie przypuszczałem, że warunki pogodowe będą tak niekorzystne. Było bardzo zimno i deszczowo.
Już kilka minut po starcie na dobre rozpętała się ulewa, na leśnych drogach powstały olbrzymie kałuże oraz błoto. Początkowo starałem się omijać te przeszkody bokiem, jednak z upływem trasy, mokrych odcinków było coraz więcej i w końcu zacząłem przebiegać przez nie, bo i tak byłem już wszystko miałem mokre. Brodzenie w wodzie po kostki zadania nie ułatwiało, cierpiało na tym samopoczucie i tempo biegu. Nawet mniej mokre odcinki trzeba było pokonywać ostrożnie, aby się nie pośliznąć.
W minionym roku rozprawiłem się z tą trasą w czasie poniżej 40 minut. Było jednak wtedy sucho i o wiele przyjemniej. Myślałem, że i tym razem uda się pobiec podobnie, ale sytuacja po 3 kilometrze zweryfikowała moje plany. Zaledwie na jednym kilometrze udało mi się utrzymać tempo poniżej 4:00. Pozostałe odcinki trasy przebyłem dużo wolniej, a jeden nawet w 4:30.
Zupełnie niespodziewanie 8 Wiszeńska Zadyszka stała się jednym z trudniejszych biegów na 10 km w jakich miałem okazję brać udział. Do mety dobiegłem na miejscu 14 na 131 wszystkich uczestników i miejscu 4 w kategorii M40, przemoczony do suchej nitki i cały w błocie. Trasę pokonałem w 00:42:11. Fajnie było 🙂