Tak oto mamy jesień roku pandemicznego 2020. Dorobek biegowy z uwagi na sytuację bardziej niż skromny, nie ma za bardzo czym się chwalić i o czym pisać.W porównaniu z rokiem 2019 , gdy było to ponad 20 startów jest to przepaść. Mimo to jednak cieszę się, że nie uległem i nie poddałem się. W chwili tworzenia tego wpisu mój kilometraż w tym roku wynosi 3074 km, wygląd więc na to,że będzie co najmniej tyle samo co w roku ubiegłym.
Cały sezon regularnie trenowałem i mimo przeciwności losu oraz braku motywacji dbałem skutecznie o utrzymanie formy. Udało się wziąć udział w kilku biegowych imprezach:
Bieg Karnawałowy 10 km Wrocław 00:39:45
Bieg Firmowy 5km 00:18:04s (pb)
Wołowski Bieg Flagi ~10 km 00:36:52
Wiszeńska Zadyszka 10 km (bieg – masakra w błocie po kolana 😉 ): 00:42:10
Poza tym całkiem fajnie wyszedł mi zorganizowany przez kolegów z klubu Wołów Biega test na 21 km, w którym odnotowałem czas 1:25:15s. Tym samym po raz kolejny potwierdziłem, że z treningu pod 10 km można całkiem dobrze pobiec półmaraton. Wszystko wskazuje na to,że i w tym roku forma poszła w górę!
W sezonie tym skupiałem się głównie na jakości swoich treningów, nie przesadzając przy tym nadmiernie z kilometrażem, który w skali tygodnia rzadko przekraczał 70 km tygodniowo. Podejście takie wychodzi w moim wypadku na dobre, bo skutecznie minimalizuję ryzyko kontuzji a mimo to forma rośnie. Na mój biegowy „ołtarzyk” trafiły w tym sezonie jedynie dwa trofea, ale lepsze to niż nic 🙂
W grudniu tradycyjnie nieco większy luz aby odpocząć i cieszyć się przerwą świateczną. Obowiązki domowe zmuszają mnie do biegania późnym wieczorem, ale nie przeszkadza mi to – przywykłem do nocnego klepania kilometrów ulicami miasta.
W nadchodzącym 2021 roku pozostaje mieć nadzieję, że sytuacja się chociaż trochę poprawi, będzie więcej startów i mniej restrykcji. Trzeba być dobrej myśli 🙂