Ultrakotlina30

W Piechowicach na starcie biegu pojawiłem się przed 9:00. Od razu rzuciło się mi w oczy, że biegacze górscy to zdecydowanie zupełnie inna grupa ludzi, widać to było choćby po ekwipunku jaki ze sobą zabierają na zawody: plecaczki, aqua-packi, kijki, dziwne czapeczki no i specjalne, trailowe buty. W takim towarzystwie w mojej zwykłej koszulce i Pegasusach na nogach nie wyglądałem zbyt profesjonalnie i szczerze mówiąc dość głupio się czułem oczekując na start. Wyglądałem jak zwykły asfaltowiec. Stwierdziłem jedynie, że zabiorę ze sobą soft-flask 250 ml wypełniony w 2/3 colą, na wypadek gdyby miało zabraknąć mi cukru. Zrobiłem tak, bo długie wybiegania na dystansie 30 km które czasami robię, zazwyczaj pokonuję bez wody. To było moje całe wyposażenie, które zabrałem by pokonać górską, 34-kilometrową trasę biegu.

W pamięci zapadło mi, że pierwsze 12 km tego biegu, zakończone punktem kontrolnym na Zakręcie Śmierci stanowi największe wyzwanie. Nie wiem w sumie skąd się mi to wzięło, musiałem gdzieś o tym przeczytać. Przekonanie na ten temat miało ulec dość szybko weryfikacji. Stwierdziłem, że póki jestem świeży warto pocisnąć na tyle aby w w/w punkcie stawić się w przyzwoitym terminie, a potem będzie już tylko lepiej.

Po starcie grupa dość szybko uległa rozrzedzeniu. Jakieś 2 pierwsze kilometry wiodły asfaltem przez miasto. Trasa potem skręciła do lasu i powoli zaczęło robić się stromo, jednak po pewnym czasie znowu się wypłaszczyło na tyle, że mogłem się dość przyzwoicie rozpędzić. Ten etap biegu był w moim odczuciu całkiem łatwy i przyjemny. Dopiero około 10 kilometra trudność zaczęła wzrastać. Podejście do punktu na Zakręcie Śmierci było tego najtrudniejszym zwieńczeniem. Z tym, 12-kilometrowym etapem rozprawiłem się w 01:03:45s nie mając pojęcia czy to szybko czy nie. Na samej górze jednak, stojący tam ludzie powiedzieli mi, że jestem gdzieś w okolicy pierwszej 10, przyjaźnie bijąc mi brawo. Informacja ta nieco mnie zelektryzowała. Pomyślałem sobie, że skoro najgorsze na trasie już za mną a ja jestem w czołówce, to teraz na luziku polecę sobie resztę i utrzymam pozycję, a może nawet jeszcze kogoś ścignę. Czułem się silny i przepełniony optymizmem. Zapaliła się lampka rywalizacji. Jak się jednak dość szybko okazało, dotarcie do Zakrętu Śmierci to był dopiero początek stromizny, której drugim znanym punktem był Wysoki Kamień, wzniesienie w Górach Izerskich. Kilometrów jednak mimo trudności ubywało, a wraz z nimi wzrastała pewność że wynik na mecie będzie zadowalający. Nie pamiętam dokładnie ile zajęło mi czasu wbiegnięcie na tę górę. Po jej zdobyciu czekał mnie nieco mniej wymagający zbieg w kierunku kolejnego punktu kontrolnego w Jakuszycach. Mieścił się on na 24 kilometrze trasy. Dotarłem do niego w 2:08:19 s na 13-tej pozycji i ciągle nie czułem się jakoś specjalnie zmęczony mimo, że w niektórych miejscach trasy podbiegi dały mi mocno w kość. Podobnie jak na poprzednim punkcie, także i tutaj nie korzystałem z jadła i napoju, tylko pobiegłem sobie beztrosko dalej, co kilka kilometrów popijając colę z buteleczki. Po przecięciu drogi asfaltowej w Jakuszycach przywitał mnie kolejny, dłuższy podbieg na Owcze Skały.

Na ostatnie kilometry trasy złożyły się wymagające zbiegi(„tzw. tor saneczkowy”) w kierunku mety w Szklarskiej Porębie. Stromy trakt, usłany kamieniami oraz błoto nie ułatwiały zadania. Sporo tam straciłem i niestety wyprzedziło mnie kilka osób. Myślę, że brakło doświadczenia w zbieganiu na tego typu ścieżkach.

Pełen sił na finiszu!

Do mety dobiegłem w czasie 03:02:16s na 19-tym miejscu open i 4-tym M40. Wymagającą trasę pokonałem praktycznie bez kryzysu, w niezłym czasie, bez wody. Jako osoba o małym doświadczeniu w biegach górskich jestem zadowolony z wyniku. Kiełkuje mi już pomysł, aby w przyszłym roku poprawić swój czas na Ultrakotlinie 🙂

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *