Nocny Maraton Szczeciński 2021

Wiedziałem, że kiedyś nastąpi ten dzień, gdy podejmę decyzję o ponownym udziale w zawodach na królewskim dystansie. Jeśli chodzi o biegi asfaltowe, pierwsze podejście do maratonu miało miejsce jedynie raz w 2017 roku we Wrocławiu i nie był to dla mnie start udany. Przyjechałem za późno, biegłem 10 km na start, bo ulice były już zamknięte i nie dało się podjechać w miejsce. Z wielkim trudem dobiegłem wtedy do mety z wynikiem 3h 47 minut. Wynik ten na tle moich rekordów na krótszych dystansach nie wyglądał zbyt imponująco. Na maraton w Szczecinie zapisałem się w celu ustanowienia nowej życiówki. Uznałem, że stać mnie na 3h 15 min. Chciałem aby moje biegowe portfolio wreszcie mogło posiadać maratońską życiówkę adekwatną do wyników jakie wyciągam na krótszych dystansach.

Zawody rozpoczęły się o 22:00. Organizatorzy zaplanowali rywalizację na sześciu, 7- kilometrowych pętlach w okolicy kąpieliska Arkonka. Trasa w całości oświetlona i asfaltowa, w dużej mierze przebiegająca przez las, nie idealnie płaska, ale jednocześnie bez wymagających podbiegów. Oprócz maratonu, równolegle odbywał się półmaraton, oraz sztafeta na jednej, 7-kilometrowej pętli. Pierwszą niespodzianką było rozpoczęcie biegu bez odliczania, jedynie wystrzał startera. W ostatniej chwili włączyłem zegarek 🙂

Z kolegami z „Wołów Biega” tuż przed startem 🙂

Byłem wypoczęty, doskonale nawodniony i nabity węglowodanami, bo na wiele dni przed startem starałem się o to zadbać. Bez kłopotów pokonywałem pierwsze kilometry maratonu, utrzymując średnie tempo ok. 4:15 praktycznie do 25 kilometra. Czułem cały czas spory zapas mocy. W połowie dystansu zameldowałem się w czasie 1:30:43.

Około 30 kilometra pojawiły się problemy w postaci nieprzyjemnych skurczy łydek i nasilającego się z każdym kilometrem bólu. Dyskomfort początkowo był pomijalny i byłem go w stanie łatwo ignorować, ale z minuty na minutę zaczęło być coraz trudniej. Łydki bolały. Nie pomogły łykane co chwilę żele popijane izotonikiem. Ból nasilał się, a tempo malało. Do tego wszystkiego doszła jeszcze kolka. Ciągle jednak biegłem. Jak przystało na maraton, na ostatnich 5 kilometrach wyścigu spotkałem się z legendarną ścianą. Nie poddałem się jej jednak i biegłem, a od przerwania męki powstrzymałem się siłą woli.

Najtrudniej było mijać po wielokroć miejsce zbiegu w kierunku mety. Bieg na wielu pętlach to naprawdę trudny test dla psychiki. Gdy skończył się zapas żeli, zmuszony byłem zadowolić się bananami, które chwytałem mijając punkty odżywcze rozmieszone w dwóch miejscach na pętli i popijałem wodą. Nie miałem na nie ochoty, ale wiedziałem, że to jedyne, dostępne źródło cukru i nie można wybrzydzać.

Gdzieś w okolicy 25 kilometra

Nareszcie meta!
Upragniona meta!
Wyczerpany za linią mety

Do mety maratonu dociągnąłem z czasem 3:18:37 s. , więc 3 minuty później niż zakładałem. Pozwoliło mi to zająć miejsce 14 open i 9 w kategorii M40. Wynik niby nie najgorszy, a życiówka poprawiona o prawie 30 minut wstydu nie przynosi, ale czuję, że nie wszystko zagrało i mogło być dużo lepiej. Miałem inną wizję zakończenia tego biegu, z nieco lepszym wynikiem 🙂

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *